Słucham jak śpiewa Kate Bush i przez chwilę znowu mam 17 lat i płaczę już któryś raz czując rozdzierający ból w klatce piersiowej. I nie umiem nawet zdefiniować jego kształtu. Nie potrafię zasnąć, więc ślepo wpatruję się we wschodzące słońce, które nieśmiało wpada przez uchylone okno. Już nie ma księżyca na niebie. Leżę sama i po omacku szukam dłoni, która jeszcze przed chwilą zataczała koła na mojej dłoni.
Puste mieszkanie i kubek kawy na zawalonym książkami biurku. Kate Bush otula czulej, niż zawsze. Słyszę cichy szelest wiatru. Otulona tym dziwnym spokojem wiem, że wszystko co dobre wróciło. Niech trwa.